Bodhgaya
Czyli miasto, gdzie Budda doznal olsnienia jarajac blanta pod jakims drzewkiem drzewkiem. Oryginalnego drzewka chyba juz nie ma, za to jest wyczesana swiatynia sprzed ponad tysiaca lat i milion roznych klasztorow w rozsianych po okolicy, chinski, japonski, nepalski, sikkimski, tajski, …
Caly dzien pochmurno. Po dotarciu do hotelu zaproponowanego przez wspolpasazera z rikszy z Gayi do Bodhgayi, gdzies tak o 5ej rano, i po 3 godzinnej drzemce, uderzam na miasto. Troche zeby obczaic potencjal fotograficzny a troche, zeby zlokalizowac swoja pozycje na mapie bo nie mam zielonego pojecia w ktorej czesci miasta wyladowalem.
Znajduje knajpe z przewodnika, spedzam tam z 3-4h jedzac sniadania (i czekajac na w.w.), przegrywajac 2 stowy w jakas gre planszowa (za ktore kupujemy po browarze dla kazdego gracza) i brzdakajac na bebenku.
Potem wycieczka po swiatyniach i posagach Buddy. Ostatnie 3 deszczowe godziny spedzam pod tea-stallem z jakas rodzinka i przygodnym Japonczykiem, ktory tez nie ma ochoty wracac w deszczu do hotelu.
drzewo Bodhi nie jest to samo, ale za to wychodowane z nasionka tego oryginalnego (a raczej z nasionka drzewa wychodowanego z nasionka oryginalnego) na jedno wychodzi:-)