Hindi Ho!

June 4th, 2008 by Dżak

Bogra’n'Puthia

Jeszcze w Dhace po kupieniu biletu dryndam do Rahula, umawiamy sie na drugim koncu miasta. Przysypiam w taksowie, taksiarz budzi mnie, ze niby jestesmy na miejscu. Spedzamy z Rahulem pare chwil u jego ciotki, szalonej babki z mnostwem energii i rzucajacej jakimis dowcipami caly czas, niestety jeszcze nie bardzo rozumiem ich mowe. A na koniec dnia spotkanie ze znajomymi na zielonej laczce kolo collegu, wpatrywanie sie w blyskawice i podspiewywanie przy gitarze

Bogra

Szalu nie ma, takie sobie male miasteczko, z rzeczka, mostem i torami, na ktorych toczy sie zycie (z przerwami na przejezdzajace pociagi).

Przewodnik mozna sobie potluc o kant, jednego hotelu nie znajduje, drugi splajtowal, laduje w jednym z drozszych (12PLN) bo juz mi sie nie chce lazic z plecakiem. Przynajmniej jest tv, kupuje peczek liczi do podgryzania w czasie ogladania filmu.

Kawalek za miastem sa ruiny starozytnej cytadeli w postaci dlugiego murku o wysokosci pol metra oraz muzeum i jakas swiatynia, ale te dwa ostatnie otwieraja dopiero za 2h. Wracam do miasta, pakuje manatki
i jade do Puthii.

Puthia

Tutaj swiatyn jest od groma, niektore nawet fajne, ale ciezkie do sfocenia. Przyczepia sie do mnie jakis koles z archeologicznego czegostam i oprowadza po okolicy. A potem jedziemy na festiwal hindi, gdzie gra, spiewa i tanczy jakas kapela z pobliskiego Natore i bawi sie troche ludzi.

Koles ostrzega, zebym nie szedl jedna drozka, bo tam wioska i moze byc problem, oraz zebym nie zostawal w Puthii na noc, bo tu nie ma dobrego hotelu i ze on wie jacy sa miejscowi ludzie, i ze problem, problem i jeszcze raz problem. Ale czy cos mi sie tu moze stac, jesli przyhotelowy aptekarz (pochodzacy z bogatej i najbardziej we wiosce wyksztalconej rodziny - ojciec i jego 6 braci pokonczylo studia i pracuja na szanowanych stanowiskach w b-deshu i innych krajach) wita mnie mowiac “dzien dobry”?

Tareq opowiada mi historie swojego zycia jak to bedac w Niemczech zakochal sie w Polce, potem zarobiwszy sporo kasy pojechali razem do Polski. Po miesiacu kasa sie skonczyla, Aska nie pracowala, jej ojciec - pijaczyna spod Lublina - tez nie, wiec Tareq wrocil do B-deshu. Ona nie wiedziec czemu nie chciala z nim wyjechac.

Z plyt, ktore przywiozl z Polski, sluchamy sobie Boysow, Kombi i Boba Marleya. Wcinam mango na kolacje i ide spac.


Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Bangladesh, Bogra, Dhaka, Dhaka, Puthia, Rajshahi

May 29th, 2008 by Dżak

Dhaka

Po calonocnej srednio przespanej podrozy z 5 promami do Barisalu i 1 gdzies miedzy Barisalem a Dhaka (kolejka autobusow i ciezarowek prawie jak na granicy polsko ukrainskiej) zjawiam sie o 5 rano w stolicy. Nie bardzo wiem gdzie, znajduje restauracje, wypijam herbatke, facet nakierowuje mnie na autobus miejski do centrum. Jeszcze kawalek riksza i melduje sie w hotelu za 4 zeta.

Po porannej wycieczke lodka po rzece i po wymianie opinii z kierowca lodki na temat czy mam zaplacic 50 taka czy 500 wybieram sie na zwiedzanie Gulshanu. To takie centrum handlowo-biznesowe, spory obszar z nowoczesnymi biurowcami, ciachami w gajerkach, lexusami na ulicach, restauracjami, w ktorych obiad moze kosztowac nawet 25pln i blakajacymi sie zebrzacymi dziecmi.

3h na internecie, zaschedulowywuje zalegle fotki i ide szukac pizzerii opisanych w przewodniku sprzed 4 lat. Jednej w ogole nie znajduje, druga ma przerwe jeszcze przez godzine, kolejnej meksykanskiej knajpy tez nie widze.

Dzwonie do brata Sharifa (kolesia z kolka rozancowego z Kuakaty) zeby sie z nim spotkac, akurat jestem w poblizu. Teraz nie moze, ide do Pizzy Hut wydajac krocie na kolacje. Jakas bengalska bogata dziewczynka ma chyba urodziny, kelnerzy spiewaja sto lat, ludzie bija brawo, tort, zdjecia itp. Na dworze zlewa, czekam chwile pod daszkiem i ide zadzwonic kolejny raz. Tym razem skutecznie. Spotykamy sie w biurze, rozmawiamy o mozliwosciach wykonywania przez nich uslug informatycznych dla firm w Polsce. Ciasteczka, herbatka, dyplomatyczna wymiana maili i do widzenia. Gosciu jest niezly, ma dopiero 26 lat, jego firma obsluguje np. amerykanska armie itp.

Jest juz ciemno, jakis lokales z ambasaty Emiratow pomaga mi znalesc taksowke do hotelu. Chce przyjechac do Polski, wymieniamy sie mailami i telefonami tak na wszelki wypadek.

Kolo hotelu mam kino, akurat zaczyna sie film, wiec kupuje bilet za zeta. Badziewna sala, badziewny film, w ciagu 10 minut 2 razy jest awaria pradu, publika krzyczy i gwizdze. I klaszcze kiedy pojawia sie glowny hero.

Co chwila dochodza nowi ludzie, koles z kina chodzi z latarka po sali i wskazuje miejsce gdzie mozna usiasc. Przy okazji zauwaza rozwalone krzeslo, tlucze sie wiec probujac je naprawic. Film sobie spokojnie leci, wiatraki szumia, wychodze po 20 minutach.

Ciemna ulica, ktos probuje nawiazac jakis kontakt glosowy ze mna, nie zwracam uwagi, ide pewnie przed siebie udajac, ze wiem gdzie jest moj hotel. Ale chyba go minalem, ide dalej, niby ze do sklepu. Kupuje Bubble Up i wracam sie probujac odnalezc znajoma nazwe. Udaje sie.

Dzis ogromnych wydatkow ciag dalszy, spodnie i 4 koszule w sumie za 43PLN (a co, raz mozna zaszalec) i bilet do Kolkaty.

Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Bangladesh, Dhaka, Dhaka

May 28th, 2008 by Dżak

Kuakata

Taka sobie sympatyczna nadmorska miescinka, 2 ulice na krzyz, plaza, troche palm oraz hotel Sunrise (najtanszy z opisanych w przewodniku, planowalem w nim nocleg) i pare innych budynkow zniszczonych przez zeszloroczny cyklon. Zachmurzone niebo, slonce sie ledwie przebija, moze rano bedzie lepiej. Jeden bialas gdzies przemyka obok restauracji, w ktorej posilam sie obiadem za dolca.

Z Barisalu do Kuakaty jedzie sie busem 5h, czesciowo po dosyc badziewnej drodze, 5 razy przekraczajac kolejne rzeki promem i kilkoma mostami. Nastepnego dnia rano spotykam chlopakow z muzulmanskiego kolka rozancowego. Spozywam z nimi w meczecie swiety posilek od Allaha, a potem spacerujac po plazy jeden z nich przekonuje mnie o wyzszosci islamu nad innymi religiami. O dziwo mowi bardzo dobrze (jak na Bangladesh) po angielsku, mimo, ze pochodzi z wioski. Inni sa ze stolycy, ale jezyka nie znaja.

Po poludniu pare razy natykam sie na rozproszonych po wsi nauczycieli jezyka angielskiego z Borisalu. Zapraszaja mnie do swojego hotelu na jakis wieczorek kulturalny. Po kolacji (jednego kurczaka zjadam, drugi biega mi pod nogami) ide zobaczyc co tam sie dzieje. A tam w sporym dwupokojowym apartamencie siedzi kilkanascie osob oraz gra i spiewa lokalny boysband. Swoich sil probuja rowniez (z roznym skutkiem) nauczyciele, zony itp. Nagrywam kilka kawalkow i zmywam sie do swojego hoteliku.

Rano znowu deszcz. Kupuje bilet do Dhaki na wieczorny autobus. Troche sie szwedam, natykam sie na te same osoby, kolko rozancowe, nauczycieli itp, oraz pare nowych ludzi, z ktorymi sie wymieniam mailami nie wiadomo po co. Po poludniu robi sie ladna pogoda, zaczynam zalowac, ze kupilem bilet, ale i tak sie trzeba zmywac, bo konczy sie czas.

Ostatnie piec zdjec jest z Dhaki.


Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Bangladesh, Barisal, Dhaka, Dhaka, Kuakata