Hindi Ho!

June 16th, 2008 by Dżak

Nach Bodhgaya

Chyba Orissa mnie nie lubi. Najpierw problem ze znalezieniem neta. W koncu znajduje, troche sobie netuje a potem chce wypalic DVD z fotami, ale czytnik kart im nie dziala, a przerzucenie 4GB z mojego aparatu to ok. godziny (z czytnikiem byloby szybciej).

Sniadanie. Zamawiam. I czekam, czekam, czekam… Jak juz chce wstac i wyjsc to kelner mowi, ze wlasnie droga kupna nabyl w sklepie potrzebne skladniki i biora sie za robienie zarcia (wczesniej sklep byl zamkniety). Szkoda, ze sie o tym dowiaduje dopiero po 20 minutach. Przynajmniej w ramach rekompensaty nie doliczyli mi VATu.

Milkshake. Zamawiam i czekam. I czekam. 5 osob po mnie przyszlo, dostaly swojego shake’a. A ja czekam. Wiec sie wkurzylem, trzaslem drzwiamy, pierdlem, rzyglem i wyszlem. Koles cos za mna krzyczy, ze chyba juz jest gotowy (albo zaraz bedzie), ale w myslach mu mowie aby odszedl w pokoju.

Obiad. Po pol godzinie czekania na zarcie (przynajmniej w menu bylo napisane, ze tyle to moze zajac, wiec jest ok) dowiaduje sie, ze nie ma ryzu. Kij im w oko. Z drugiej strony i tak sie ostro nazarlem, a oni zawsze serwuja tone tego ryzu.

Kolejna kafejka. Na scianie napisane, ze nagrywaja DVD. Chyba jak sie ma wlasna nagrywarke…

Zmywam sie stad, szkoda mi tylko rybakow znad morza, czuje niedosyt zdjec lodeczek o poranku. Na dowidzenia mecz Polska-Austria (i bramka Polaka 2 godziny wczesniej).

Zdjec z Bodhgayi czesc pierwsza.


Komentarze (1)

Notka umieszczona w kategoriach: Bihar, Bodhgaya, Indie

June 13th, 2008 by Dżak

Konark, Bhubaneshwar

Po pobudce o 2:30 w nocy jeszcze poltorej godziny przelezywam w lozku, a gdy zaczyna sie robic jasno uderzam na plaze pofocic startujace w morze lodeczki. Wracam na sniadanko, wymeldowujemy sie z hotelu i jedziemy do Konarku. Swiatynie zaliczymy jutro o wschodzie, a tymczasem po parogodzinnej drzemce w srodku dnia lecimy riksza na plaze oddalona o jakies 3km od miasteczka. Tu tez jest wioska rybacka, lazimy, robimy fot, jakis dzieciak przyprowadza malego kraba trzymanego na smyczy, zostajemy ostrzezeni, zeby nie zapuszczac sie za daleko bo tu zli ludzie sa. Wiec sie nie zapuszczamy. Gdyby nam sie chcialo moglibysmy sie zalapac na 10godzinny rejsik z rybakami ale chyba mamy dosc porannego wstawania. Browarek na noc i idziemy spac.

Monsunu jak nie bylo tak nie ma.

Po porannym niewejsciu do swiatyni slonca (bo nie bylo slonca, coraz bardziej mie te chmury wkurzaja) jade do Bhubaneshwaru, stolicy Orissy.

Zalapuje sie na jakis pielgrzymkowy autobus, bo zanim dojedziemy na miejsce musimy sie zatrzymac 2 razy na jakies 20-30 minut zeby obejrzec pare innych swietych budowli.

NAwet fajne i nawet daje sie czasami sfocic. Do jednej ze swiatyn innowiercom nie mozna wejsc. Jakis koles sie mnie pyta “platform?”. Nie mam pojecia o co chodzi, wiec go olewam jak wiekszosc tego typu przypadkow i to jest blad, bo gdybym poczytal w przewodniku to bym sie dowiedza, ze z tego platforma mozna miec fajny widok na swiatynie.

Dojezdzam prawie pod sam hotel, biore pokoik z lazienka (nie zawsze sa takie luksusy, ta jest nawet calkiem spora, czysta i dziala spluczka) i tv. Raz na jakis czas mozna zaszalec, a przy okazji kolejny meczyk sobie obejrze.

Ide na net. Przewodnik wspomina o 4 kafejkach. W pierwszej nie ma miejsc. W drugiej nie ma USB zeby sobie przegrac foty z aparatu. W trzeciej nie ma internetu. W czwartej nie zrozumialem co, ale tez odchodze z kwitkiem. Wieczorem jeszcze odwiedzam pierwsza (zamknieta) i druga (nie ma miejsc). Wracam do hotelu.


Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Bhubaneshwar, Indie, Konark, Orissa

June 12th, 2008 by Dżak

Puri i Chillika Lake

Nastepnego dnia budze sie o 6ej rano i zmykam na plaze pofocic. Jest fajna wioska rybacka troche schowana za niska skarpa, ale jak sie ja odnajdzie to jest na co popatrzec. Lodki chodza w te i w tamte, faceci specjalnymi kolami wyciagaja je z morza i wciagaja na skarpe, dziecaki sie zbiegaja do aparatu, masa ludzi robi poranna toalete na plazy, jakies robotki przy sieciach rybackich itp. Fale sa dosyc spore i lodki, ktore startuja w morze na parogodzinny polow ryb, momentami staja prawie pionowo.

Wracam do hotelu. Jedrek spi, ja z Justyna jedziemy do jeziora Chillika, prawie 50km od Puri. Daje za bilet 500 rupii bo chce sobie rozmienic grubsze pieniadze (bilet kosztuje 22), ale bileciarz nie ma wydac, mowi, ze dostane reszte w drodze. Niestety pare km za Puri zderzamy sie z jakims rowerzysta i motocyklista, wszyscy wysiadaja z autobusu, ktory dalej nie jedzie, a autobusowy staff gdzies znika zapominajac o mojej kasie.

Siedzimy chwile na drodze nie bardzo wiedzac co poczac, pozostali pasazerowie zdazyli juz sobie dawno zlapac kolejny autobus, ktos nas zaprasza do swojego domu, w koncu ktos inny zatrzymuje nam na stopa fajnego klimatyzowanego jeepa z 6 indiancami. Dojezdzamy na miejsce, indiancy biora lodke na 2 godzinny rejsik, my sie szwedamy po okolicy, focimy i jemy krewetki. Czekamy na indiancow o umowionej porze, zeby z nimi wrocic jeepem do Puri, ale kiedy przez kolejna godzine w dalszym ciagu nie przychodza wracamy autobusem.

Ide na dworzec po moje 460 rupii, ludzie chca pomoc, ale konduktor, ktory ma dla mnie kase jest na posterunku policji. Niechetnie daje bilet z wypisana kwota dlugu jakiemus kolesiowi, ktory obiecuje odebrac pieniadze a ja mam sie zglosic jutro rano.

O 20ej padam na lozko i zasypiam w 5 sekund.


Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Chillika Lake, Indie, Orissa, Puri, Satapada