Mumbai
Za resztke kasy szeleje po restauracjach. Na razie najlepsza jaka znalazlem to Cafe Churchill 10 minut piechotka od hotelu Armii Zbawienia. Maja puree ziemniaczane, krewetki w sosie Al Limone, placek po wegiersku, sernik z jagodami i cukiernice z napisem “Cukier”.
Subway tez jest niezly, ale prawie dokladnie to samo mam i w kraju. Czasem tylko wpadnie tu stado arabek-turystek w swoich czarnych strojach przykrywajacych wszystko co sie da i spytaja czy jedzenie jest “halal”. Kelner pokazuje zaswiadczenie, ze a i owszem, arabki spokojnie skladaja zamowienie.
Na plac przy Gatewey of India czasem wpadnie patrol policji, sprzedawcy wszystkiego-co-sie-da w poplochu uciekaja ze swoim dobytkiem w postaci ogromnych balonow, prazonych orzeszkow, map, drukarki do zdjec, etc.
Wieczorami w hotelu razem z dwoma innymi travelersami robimy jam session na 2 gitary i skrzypce.
Sposrod wszystkich goszczacych tu travelersow 99% dopiero co przyleciala do Indii (gosciu z Bosni drugiego dnia pobytu dostaje klasycznego ataku zoladkowego) lub czeka na wylot do swojego kraju lub nastepnego na liscie miejsc do zaliczenia.
W hinduskiej (ale angielskojezycznej) gazecie czytam krotki reportaz o ulicznych rajdowcach w polskim miescie Lodz (wym. woodge).
Jakas indianka na ulicy nie chce pieniedzy, chce tylko oddac komus swoje dziecko, ktorego nie jest w stanie utrzymac.
Tybetanczyk, ktory wlasnie przybyl do hotelu, 10 lat temu majac 16 wiosen na karku uciekl przez Himalaje do Dharamsali. Teraz z karta uchodzcy sobie podrozuje po Indiach.
Wieczorami wzdluz pozamykanych sklepow z koszulami nawet za ponad 100pln zbieraja sie na noc cale rodziny bezdomnych. W ciagu dnia kolo tych samych sklepow stoja stragany z koszulami za 5 zeta. Oraz z torebkami, portfelami, zegarami, figurkami hinduski bogow, gramofonami, … Wzdluz maszeruja sprzedawcy bebenkow i haszyszu po 10pln za 10 gramow. I innych blizej nieokreslonych rzeczy, mowia, ze moge miec wszystko.
Po poludniu krotka zlewa. Przemoczony laduje w kafejce internetowej, gdzie czekajac na seans kinowy w Regal Cinemi zamarzam przez troche przesadzona klimatyzacje.
Do zobaczenia w Kambodzy
Notka umieszczona w kategoriach: Indie, Maharasthra, Mumbai
Jodhpur, Bikaner
Pociag Varanasi-Jodhpur (najblizszy bezposredni pociag do Bikaneru jest w sobote, nie chce mi sie czekac). Bardzo pozny wieczor, cos mnie budzi ze snu. Gapi sie na mnie jakis umundurowany koles i pyta:
- Any problem?
- ???
- Any problem? Luggage ok?
- ?????? Yyyy.. yeah… ok…
- Please write it in my notebook.
Po czym w zeszycie z recznie nakreslona tabelka wpisuje swoje imie, panstwo, w kolumnie “Any problem” wpisuje “no”, a w “Luggage ok” wpisuje “ok”. Nad moim wierszem podobne dane od innych foreignersow. Koles znika w nastepnym przedziale.
Do Jodhpuru docieram po 29h zamiast planowanych 24. Czyli o 22.30 zamiast o 17.30, co psuje moj chytry plan zrobienia paru fotek popoludniowa pora.
Odwiedzam ponownie Yogi’s Guest House, nie maja juz dormitorium za 50 rupii, w tym miejscu buduja wlasnie luksusowy pokoj. Przynajmniej mimo poznej pory roof-topowa restauracja jeszcze dziala i ma w menu normalne (nieindyjskie) zarcie. Tylko dla podtrzymania corocznego zwyczaju zamawiam lassi.
Rano krotki wypad na miasto, potem pociag do Bikaneru (opozniony na szczescie tylko o godzine). A za pare godzinek ruszam na pustynie pobujac sie na wielbladach.
NIebieskie foty z Jodhpuru, potem z pociagu i z Bikaneru.
Notka umieszczona w kategoriach: Bikaner, Indie, Jodhpur, Rajasthan
Delhicious
Czyli juz nie Delhi a ponownie koreanskie zarcie w Varanasi
Wpadam tu zeby powtorzyc co fotki w miare mozliwosci a tu kupa, bo mother ganga troche sie podniosla i zalala polowe ghatow. Impreza z dymiacymi swieczkami jest przesunieta o 20 metrow, nie da sie juz przespacerowac od pierwszego do ostatniego ghatu wzdluz rzeki, trzeba co jakis czas wspinac sie schodkami na gore, kawalek przejsc starym miastem i znowu wrocic na dol. A zeby bylo ciekawiej to dzisiaj z powodu deszczu Luxa Road (glowna ulica prowadzaca do ghatow) zamienila sie w Luxa River z woda po kolana.
Jeszcze pare dni bym tu posiedzial i mogloby sie zrobic bardzo ciekawie. Niestety czas goni, trzeba leciec dalej, do Bikaneru, pogodynka mowi, ze tam slonce swieci i niebo jest bardziej niebieskie
Nauczka nr 3 - nie kupowac biletu samolotowego w dwie strony, to czas nie bedzie gonil. Nauczka nr 4 - nie kupowac pendrive’ow w Delhi, bo sie moga okazac nic nie warte i mozna stracic kolejne foty Czyli znowu wracam do DVD…
Notka umieszczona w kategoriach: Indie, Uttar Pradesh, Varanasi