Goecha La 1 i 2
Siedze sobie w Siliguri czekajac na pociag do Kalkuty. 100 metrow dalej zostawilem kamere i kasety, niech sie pozgrywaja na DVD.
Treku dzien pierwszy
W samo poludnie zjawiam sie w biurze, czekamy jeszcze z godzine na zalatwienie permitow i ruszamy na jeep stand. 5h po serpentynach wzdloz ktorych co jakis czas pojawiaja sie mniejsze lub wieksze zgrupowania domkow i docieramy do miasteczka Yuksom. Z Guyem, Francoisem oraz Dorjee (naszym przewodnikiem, bardzo sympatycznym) pijemy powitalna tongbe (aka bamboo), zjadamy kolacje i idziemy spac w warunkach jak na Indie rzeklbym luksusowych.
Pierwszego dnia treku pobudka miala byc o 6.30, ale stala sie godzine pozniej. Herbatka do lozka, potem sniadanko (tosty z dzemem i miodem, oraz jakas kaszka) i ruszamy w droge. Kreta, wyboista, ciagnie sie wzdluz stromego zbocza gesto zarosnietej gorki. Z rozstawieniem namiotu na trasie bylby spory problem.
Jako, ze nie posiadalem zadnego sprzetu, poza czapka (ktora sie przyda) i namiotem (ktory sie nie przyda), zainwestowalem w wypozyczenie i kupno paru sprzetow. Buty (niespodziewanie dobre, choc nie wiem jakby sie sprawdzily w warunkach deszczowych), ciepla kurtka, cos przeciwdeszczowego kosztuja mnie w sumie 450 rupii (za caly trek). Dodatkowo nabylem polarek za 150 rupii. Szyk mody to nie jest, ale zawsze jest cieplej niz zimniej.
Jest pochmurno, wiec za drzewami nie ma zbytnio widoczkow. Kolo poludnia docieramy do miejsca gdzie ma byc lunch. Tzn. docieraja tam pozostali, jak standardowo gonie swoim tempem przed nimi i zatrzymuje sie dopiero pol godziny dalej. Durji mnie szuka po okolicy, ale mnie tam nie ma, wiec wysyla mi przez przyjaciela paczke z zarciem - dwoma bananami i ciastkami. Czekam na nich z godzine, w konc przychodza. Dorjee przynosi mi troche zupy w termosie przepraszajac najmocniej, ze tak malo. Nie szkodzi, nie jestem jakos strasznie glodny.
Idziemy dalej. Od mojego miejsca postoju jest teraz tylko pod gorke do samego konca. Po drodze kilka przerw w lesie i jedna ciut dluzsza w Bakhim. Kawalek dalej bujamy sie na lianie, szkoda, ze tak krotko, bo jest zarabiscie.
Pol godziny pozniej jestesmy juz w Tshoka. Krotki odpoczynek, spacerek kawalek dalej do knajpki, bamboo, gadka szmatka z Polakiem o drzewach namorzynowych w Bangladeshu, kolacja (z moimi ulubionymi momosami) i idziemy spac. Na wysokosci zaczynaja mi sie snic porabane sny.
Notka umieszczona w kategoriach: Goecha La trek, Indie, Sikkim