Hindi Ho!

May 12th, 2008 by Dżak

Goecha La 3, 4 i 5

Idziemy. Glownie pod gorke, czasami poziommo, kilka postojow, dwa dluzsze, w tym jeden w Phedongu, ktory sklada sie z laki (uonki) i jednego pustego domku, w ktorym mozna cos sobie upichcic na obiadek. 12:30 docieramy do Dzongri. Niebo caly czas jest zachmurzone, czasami sie uaktywnia mgla, wiec widoczkow znowu za duzo nie ma.

Po obiadku siadam sobie z lokalesami przy piecyku. Na piecyku stoi sobie caly czas czajnik, z ktorego czasem dolewana jest woda do herbaty, ale w wiekszosci przypadkow do tonbgy, ktora sobie wszyscy tutaj sacza. Ta jest wyraznie mocniejsza od poprzednich, zarowna pod katem smaku jak i procentow. Wypijamy troche ponad jedna porcje (jedna porcja to kilka - tutaj 5 do 6 zalan sfermentowanych nasion milletu cokolwiek to jest woda, potem nasiona sie zuzywaja i kufel napelnia sie nowymi), po glowie nam za bardzo nie daje, ale niedlugo potem, a konkretnie w srodku nocy, zoladek Francoisa wymieka.

Dzien 4

Pobudka 4 rano. Tym razem ja sie czuje nienajlepiej, ale na szczescie to tylko klasyczny hedejk i suszenie. Pijemy herbatke, wcinamy popcorn, wychodzimy z namiotu i dralujemy z latarkami pod gore. Po parunastu minutach mamy widok na prawie wszystko wieksze wierzcholki w poblizu, po kolejnych parunastu jestesmy na szczycie i podziwiamy panoramke 360 stopni.

Zaraz potem pierwsze promyczki sloneczka zaczynaja sie pojawiac na kolejnych gorach. Gapimy sie tak z godzine, moze dluzej i wracamy na sniadanko.

Po sniadanku ide z Doree i inna 3-osobowa ekipa nad jakies swiete jeziorko. Swiete, zamarzniete i zamglone, proba rozpalenia swietego ognia sie nie powodzi. Wracamy, gubimy droge we mgle, trasa przypomina mi troche ta z Balea Lac w Fogaraszach, gdzie tez ledwo dotarlismy na miejsce, ale w koncu sie udaje.

Obiad, posiadowa przy piecyku, tonbga, kolacja, o 20ej juz spimy.

Dzien 5

Ruszamy z rana do Thangsing (wys. ok. 3900, podobnie jak Dzongri). Jeszcze raz idziemy kolo jeziorka, zeby reszta wycieczki mogla nacieszyc oko, tym razem pogoda prawie przez cala droge jest znakomita. Krajobraz zmienia sie co pare chwil. Porosniete krzakami gorki a la beskidy, troche piasku jak na pustyni, gesty las z jakas zielenina na pniach, galeziach i gdzie sie tylko da, droga z duzych kamieni wzdluz rzeki itd itp. W koncu docieramy do bazy.

Wcinamy obiad, chlopaki leza w namiocie/czytaja/gadaja a ja w tym czasie gram w pilke z ludzmi z obslugi (tragarze, kucharze itp) oraz dwoma kolesiami z Rosji i wwalam sie na pobliska gorke spojrzec na wszystko z gory.

Zwazywszy, ze biegam i wspinam sie na prawie 4000m, wysilek jest troche wiekszy niz zazwyczaj. Czyli jednym slowem jest ok ;) Koncze dzien posiadowa przy ognisku.


Notka umieszczona w kategoriach: Goecha La trek, Indie, Sikkim

Skomentuj sobie, co łaska