Goecha La 3, 4 i 5
Idziemy. Glownie pod gorke, czasami poziommo, kilka postojow, dwa dluzsze, w tym jeden w Phedongu, ktory sklada sie z laki (uonki) i jednego pustego domku, w ktorym mozna cos sobie upichcic na obiadek. 12:30 docieramy do Dzongri. Niebo caly czas jest zachmurzone, czasami sie uaktywnia mgla, wiec widoczkow znowu za duzo nie ma.
Po obiadku siadam sobie z lokalesami przy piecyku. Na piecyku stoi sobie caly czas czajnik, z ktorego czasem dolewana jest woda do herbaty, ale w wiekszosci przypadkow do tonbgy, ktora sobie wszyscy tutaj sacza. Ta jest wyraznie mocniejsza od poprzednich, zarowna pod katem smaku jak i procentow. Wypijamy troche ponad jedna porcje (jedna porcja to kilka - tutaj 5 do 6 zalan sfermentowanych nasion milletu cokolwiek to jest woda, potem nasiona sie zuzywaja i kufel napelnia sie nowymi), po glowie nam za bardzo nie daje, ale niedlugo potem, a konkretnie w srodku nocy, zoladek Francoisa wymieka.
Dzien 4
Pobudka 4 rano. Tym razem ja sie czuje nienajlepiej, ale na szczescie to tylko klasyczny hedejk i suszenie. Pijemy herbatke, wcinamy popcorn, wychodzimy z namiotu i dralujemy z latarkami pod gore. Po parunastu minutach mamy widok na prawie wszystko wieksze wierzcholki w poblizu, po kolejnych parunastu jestesmy na szczycie i podziwiamy panoramke 360 stopni.
Zaraz potem pierwsze promyczki sloneczka zaczynaja sie pojawiac na kolejnych gorach. Gapimy sie tak z godzine, moze dluzej i wracamy na sniadanko.
Po sniadanku ide z Doree i inna 3-osobowa ekipa nad jakies swiete jeziorko. Swiete, zamarzniete i zamglone, proba rozpalenia swietego ognia sie nie powodzi. Wracamy, gubimy droge we mgle, trasa przypomina mi troche ta z Balea Lac w Fogaraszach, gdzie tez ledwo dotarlismy na miejsce, ale w koncu sie udaje.
Obiad, posiadowa przy piecyku, tonbga, kolacja, o 20ej juz spimy.
Dzien 5
Ruszamy z rana do Thangsing (wys. ok. 3900, podobnie jak Dzongri). Jeszcze raz idziemy kolo jeziorka, zeby reszta wycieczki mogla nacieszyc oko, tym razem pogoda prawie przez cala droge jest znakomita. Krajobraz zmienia sie co pare chwil. Porosniete krzakami gorki a la beskidy, troche piasku jak na pustyni, gesty las z jakas zielenina na pniach, galeziach i gdzie sie tylko da, droga z duzych kamieni wzdluz rzeki itd itp. W koncu docieramy do bazy.
Wcinamy obiad, chlopaki leza w namiocie/czytaja/gadaja a ja w tym czasie gram w pilke z ludzmi z obslugi (tragarze, kucharze itp) oraz dwoma kolesiami z Rosji i wwalam sie na pobliska gorke spojrzec na wszystko z gory.
Zwazywszy, ze biegam i wspinam sie na prawie 4000m, wysilek jest troche wiekszy niz zazwyczaj. Czyli jednym slowem jest ok Koncze dzien posiadowa przy ognisku.
Notka umieszczona w kategoriach: Goecha La trek, Indie, Sikkim
Goecha La 1 i 2
Siedze sobie w Siliguri czekajac na pociag do Kalkuty. 100 metrow dalej zostawilem kamere i kasety, niech sie pozgrywaja na DVD.
Treku dzien pierwszy
W samo poludnie zjawiam sie w biurze, czekamy jeszcze z godzine na zalatwienie permitow i ruszamy na jeep stand. 5h po serpentynach wzdloz ktorych co jakis czas pojawiaja sie mniejsze lub wieksze zgrupowania domkow i docieramy do miasteczka Yuksom. Z Guyem, Francoisem oraz Dorjee (naszym przewodnikiem, bardzo sympatycznym) pijemy powitalna tongbe (aka bamboo), zjadamy kolacje i idziemy spac w warunkach jak na Indie rzeklbym luksusowych.
Pierwszego dnia treku pobudka miala byc o 6.30, ale stala sie godzine pozniej. Herbatka do lozka, potem sniadanko (tosty z dzemem i miodem, oraz jakas kaszka) i ruszamy w droge. Kreta, wyboista, ciagnie sie wzdluz stromego zbocza gesto zarosnietej gorki. Z rozstawieniem namiotu na trasie bylby spory problem.
Jako, ze nie posiadalem zadnego sprzetu, poza czapka (ktora sie przyda) i namiotem (ktory sie nie przyda), zainwestowalem w wypozyczenie i kupno paru sprzetow. Buty (niespodziewanie dobre, choc nie wiem jakby sie sprawdzily w warunkach deszczowych), ciepla kurtka, cos przeciwdeszczowego kosztuja mnie w sumie 450 rupii (za caly trek). Dodatkowo nabylem polarek za 150 rupii. Szyk mody to nie jest, ale zawsze jest cieplej niz zimniej.
Jest pochmurno, wiec za drzewami nie ma zbytnio widoczkow. Kolo poludnia docieramy do miejsca gdzie ma byc lunch. Tzn. docieraja tam pozostali, jak standardowo gonie swoim tempem przed nimi i zatrzymuje sie dopiero pol godziny dalej. Durji mnie szuka po okolicy, ale mnie tam nie ma, wiec wysyla mi przez przyjaciela paczke z zarciem - dwoma bananami i ciastkami. Czekam na nich z godzine, w konc przychodza. Dorjee przynosi mi troche zupy w termosie przepraszajac najmocniej, ze tak malo. Nie szkodzi, nie jestem jakos strasznie glodny.
Idziemy dalej. Od mojego miejsca postoju jest teraz tylko pod gorke do samego konca. Po drodze kilka przerw w lesie i jedna ciut dluzsza w Bakhim. Kawalek dalej bujamy sie na lianie, szkoda, ze tak krotko, bo jest zarabiscie.
Pol godziny pozniej jestesmy juz w Tshoka. Krotki odpoczynek, spacerek kawalek dalej do knajpki, bamboo, gadka szmatka z Polakiem o drzewach namorzynowych w Bangladeshu, kolacja (z moimi ulubionymi momosami) i idziemy spac. Na wysokosci zaczynaja mi sie snic porabane sny.
Notka umieszczona w kategoriach: Goecha La trek, Indie, Sikkim
Goecha La
4950 m npm, godz. 7:30, po 4 godzinach marszu z Thangsing (ok 4000m npm), od lewej ja (aka Karma Achuk, Francois-Xavier z Belgii, Mani Lal Lepcha (2-gi przewodnik), Guy z Izraela oraz Dorjee Tamang (przewodnik). W tle Kangczendzonga.
W skorcie full wypas, herbatka do lozka, zarcie ze ho ho (jakos i ilosc), fajna ekipa, zarowno uczestnikow jak i obslugi (z 3 goscmi z obslugi wypieram sie po Goecha La na 30-kilometrowy marsz do Pelling), gra w pilke i w krykieta na 4000m npm, ogniska, mosty, wodospady, tongba (lokalny drink) itp itd…