Kolkata
Plany sie jak zwykle zmieniaja, mial byc na poczatku Aurangabad kawalek na wschod od Bombaju, potem Varanasi, potem pomyslalem, ze pojade w przeciwnym kierunku do Bhuja (Gujarat), a ze do tego ostatniego nie bylo biletow na najblizsze 5 dni to zaszalalem i pojechalem do Kalkuty.
Profilaktycznie zywie sie jakimis tabletkami, macdonaldsem i woda. Niedziela spedzona w pociagu z typowym andhra-pradeshaninem oraz nie wiem czy typowym, ale wesolym bangladeshaninem z Dhakki. Nawet sie dogadujemy, mimo, ze on nie kuma angielskiego, umawiamy sie, ze wpadne do niego jak bede w Bangladeshu. Nieopatrznie wyjmuje przewodnik i godzine spedzam na mowieniu co jest na ktorym zdjeciu oraz mapie. Na koniec przechodzimy do prezentacji wszystkich panstw swiata.
W miedzyczasie opedzam sie od kolesi sprzedajacych ksiazeczki, lancuchy, chipsy, gumowe spidermany itp itd oraz nie sprzedajacych niczego tylko wymiatajacych smieci z podlogi albo po prostu chodzacych z bezwladnie zwisajaca dlonia, niewidomych, beznoznych czy dziewczynki robiacej w przejsciu fikolki. Tylko do goscia z wiadrem, w ktorym ma butelki z woda krzycze w hindi “pani dou” czyli “dawaj wode”. Ja mam co pic, bangladesh ma radoche, i tak powolutku mija ponad 30 godzin podrozy pociagiem.
W hotelu oddaje ciuchy do prania (8 rupieci za sztuke) i powolutku zaczynam snuc plany na najblizsze dni.
Chillout
Czyli pobudka o 8ej i wypad na plaze Chawpatty (pogapic sie na demonstracje tybetanczykow) oraz kawalek dalej do jakiegos basenu na krotki czat z lokalesami. Potem powrot na plaze, gadka szmatka z lokaleskami, powrot na PKP, gadka z lokalesem, wessanie do pociagu (jeden koles wskakuje jeszcze sporo zanim pociag sie zatrzymal, nawet indiancy robia “wow”), kancelacja biletu niedzielnego, soczek z trziny za 3 rupie i wspolne planowanie najblizszej przyszlosci z sympatyczna parka z niemiec (Susanna i Bjorn).
Wieczorem razem udajemy sie na spacerek wzdluz wybrzeza, dochodzimy do Chawpatty, siadamy cos przekasic. Ja nic nie biore, za to za chwile zaczynam miec jakies jazdy, ide sie przejsc, po 5 metrach padam na kolana, zeby w koncu za chwile calkiem sie rozwalic plackiem na ziemi. Znowu staje sie atrakcja dla tubylcow. Po 10 minutach jakos dochodzimydo taksowek i jedziemy do szpitala (zaden z taksowkarzy nie mojecia gdzie jest jakikolwiek szpital w poblizu, bez mapki w przewodniku byloby ciezko). A w szpitalu chillout po raz drugi tego dnia, czysciutko, sympatyczna siostra i pan doktor, badanko, kroploweczki, troche formalnosci i 1100 rupii w plecy.
Taktyka liczenia na to, ze glupi ma zawsze szczescie jak na razie sie sprawdza znakomicie. Susanne przyjechala tu na praktyki medyczne do szpitala w ramach studiow, wiec po pierwsze primo wiedziala co poczac na plazy, a po drugie primo zdecydowania lepiej ode mnie znala medyczna terminologie po angielsku i swietnie sie sprawdzila jako tlumacz miedzy lekarzami i mna.
Notka umieszczona w kategoriach: Indie, Maharasthra, Mumbai
Powrot
Pora sie zmywac. Do Intercontinentala przyjechalismy kombinacja jeep + pociag + 3 riksze, wracamy podobnie. Czyli zaczynamy od jeepa w okolice stacji Andheri. O ile Colaba (gdzie mieszkam) nie wyglada na tloczna okolice, to w Andheri mam wrazenie, ze na ulicach jest poloca calego Bombaju. Przeciskajac sie miedzy tlumem ludzi idziemy za naszym przewodnikiem, po chwili go gubimy, chwila lekkiego stresu i juz znowu jestemy razem. Jeszcze tylko kilka slalomow pomiedzy jadacymi samochodami i jestesmy na stacji, na ktorej jest chyba druga polowa bombajan.
Podjezdza pociag, stoimy w szyku bojowym, i nagle nastepuje jednoczesna ekplozja ludzi z wagonu i wessanie nowych pasazerow, lacznie z nami. W srodku juz jest troche spokojniej. Minuta przed kolejna stacja, Bandra, ludzie przygotowuja sie do wyjscia, zaczyna sie troche buzowac. Eksplozja podobnie jak poprzednio, ale wsysamy troche mniej ludzi. Jedziemy dalej. Opuszczamy oswietlona stacje i nastaje ciemnosc, wszyscy robia “uuuuu!!!”.
Kolejna stacja to Dadar. W momencie zatrzymania pociagu juz jest po eksplozji, w pociagu robi sie luzno, z drzwi (ktorych nie ma) wystaja tylko ochotnicy, bo cala reszta spokojnie miesci sie na siedzeniach.
Po pol h dojezdzamy do Churchgate, wsiadamy w takse, wysiadamy, bo nasz przewodnik nie moze sie dogadac z kierowca w kwestii zaplaty, wsiadamy do kolejnej, zegnamy sie prezydenckim machaniem reka, dojezdzamy pod hotel.
Elephant Island
Z ranca idziemy z Monika po bilety na pociag. Ona jedzie jutro na Goa, ja w niedziele do Aurangabadu (inshallah).
Kolejny punkt programu to Elephant Island - godzina drogi lodka od Bombaju. Wsiadamy do lodki i czekamy. Po 20 minutach lezymy sobie na laweczkach i przysypiamy, jestemy tylko my i jakas parka indyjcow. Po poltorej godziny pytamy sie lokalesa czemu jeszcze nie ruszaamy - odpowiedz jest krotka i zwiezla: this boat is cancelled. Doplacamy po 20 rupii i wsiadamy do drugiej lodki, ktora juz nie jest cancelled.
Na wyspie sa jaskinie, z ktorych nie korzystamy, malpy, ktore fotografujemy i filmujemy ze wszystkich stron przez pol godziny, 2 kolesi z wtorkowej sesji w Intercontinentalu (Bush i agent CIA) oraz masa stoisk z pamiatkami, przy ktorych Monika z trudem, ale dosyc skutecznie sie targuje.
Po powrocie chwila netu, kolacja (pierwsza), a potem z przesympatyczna parka z Niemiec (jakos wyjatkowo duzo Niemcow tej wiosny) idziemy na druga kolacje, gdzie przy piwku utrwalamy sobie podstawowe zwroty w hindi, typu “dawaj kase”.
Notka umieszczona w kategoriach: Indie, Maharasthra, Mumbai