Hindi Ho!

May 4th, 2008 by Dżak

Darjeeling

Ciag poprzedni nastapi ;)

Sniadanko w hotelu, niestety juz nie do lozka i nie tak obfite jak na treku. Rzut oka na nienajciekawsza panoramke gor (pogoda tym razem nie dopisuje), spory tip dla chlopakow za wczorajszy trek z Yuksam do Pelling, jeep do Jorethangu, potem kolejny do Darjeelingu. Trasa drugiego jeepa jest znacznie ciekawsza, jedziemy sobie nienajlepszej jakosci kreta drozka przez plantacje herbaty i fajne male wioski, az mnie korci, zeby gdzies wysiasc po drodze… W koncu kolo poludnia dojezdzamy.

Znajduje jakis hotel z pokoikiem za 200 rupii, co jak na szczyt sezonu nie jest najgorzej, nie mam co prawda biezacej wody, ale za to jest TV (wieczorem ogladam “Sansui Boogie Woogie” czyli hinduska wersja “You can dance”, potem leci “Comedy Circus” czyli ichni “Majewski Show”, ale przelaczam na “The Prestige” na HBO, calkiem niezly filmik).

Po ulokowaniu sie w pokoju wlaczam szwedaczke po zmglonym miescie, nie wyglada to najciekawiej, choc przynajmniej jest tlum ludzi, za ktorym troche sie stesknilem i ktory czyni miasto bardziej indyjskim niz miasta w Sikkimie. W opinii praktycznie wszystkich trevellersow Sikkim jest na tyle rozny od reszty Indii, ze moglby robic za osobne panstwo. Nepalska spolecznosc tutaj (w Sikkimie oraz na polnocy Bengalu) tez jest tego samego zdania, demonstrujac w ostatnich dniach za suwerennoscia Gorkhalandu.

Wieczorem dopiero odkrywam najciekawsze miesce w centrum, uliczka pelna straganow z ubraniami i pamiatkami po jednej stronie oraz kobitek przypalajach kolby kukurydzy nad zarzacym sie weglem, sklepow, kefejek i pubo-restauracji po drugiej stronie. Bardzo fajne polaczenie Indii i Europy, podoba mi sie tu duzo bardziej niz sie spodziewalem.

Uliczka konczy sie placykiem ze scena, na ktorej wczoraj i dzis byly jakies imprezy, dzisiaj z reszta na placu byly dwie imprezy naraz (Gorkhaland oraz jakies kolko rozancowe), ale ludzie jakos sobie radzili. Od placu idzie kolejna uliczka z kolejnymi straganami glownie z zarciem, choc wieczorem nie sa tak fotogeniczne jak poprzednia.


Wszedzie pelno turystow, w wiekszosci z Bengalu, ale bialasow tez jest calkiem sporo. Dzisiaj spotykam jednego, ktorego widzialem w Bombaju, moze jutro wybierzemy sie na zwiedzanie kolejnych atrakcji typu swiatynie (hinduskie, japonskie, buddyjskie), zoo, jakis oboz pomocy dla Tybetanczykow itp itd.

Przez trek na Gochea La znacznie przekroczylem pesymistyczny budzet (52PLN/dziennie), trzeba bedzie ciac finanse, ale to dopiero jak zjade na dol, bo te wszystkie puby, tajskie restauracje, stragany itp sa za bardzo pociagajace ;)

Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Bengal, Darjeeling, Indie

May 4th, 2008 by Dżak

Goecha La

4950 m npm, godz. 7:30, po 4 godzinach marszu z Thangsing (ok 4000m npm), od lewej ja (aka Karma Achuk, Francois-Xavier z Belgii, Mani Lal Lepcha (2-gi przewodnik), Guy z Izraela oraz Dorjee Tamang (przewodnik). W tle Kangczendzonga.

Goecha La

W skorcie full wypas, herbatka do lozka, zarcie ze ho ho (jakos i ilosc), fajna ekipa, zarowno uczestnikow jak i obslugi (z 3 goscmi z obslugi wypieram sie po Goecha La na 30-kilometrowy marsz do Pelling), gra w pilke i w krykieta na 4000m npm, ogniska, mosty, wodospady, tongba (lokalny drink) itp itd…

Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Indie, Sikkim

April 23rd, 2008 by Dżak

Rumtek

Jednak planowanie czegokolwiek to kretynizm. Raz kozie smierc, wiec zapisuje sie na 9-dniowy trek pt. “zgon pod Kangczendzonga”. Z lekkimi oporami, bo calosc wychodzi 12600 rupii (35$ za dzien), ale obliczenia wskazuja, ze nawet z takim wydatkiem nie przekrocze pesymistycznego budzetu. Zbijam jeszcze cene o 600 rupii, bo proponuja darmowa wycieczke po okolicy, ale dopiero nastepnego dnia, wiec wole na wlasna reke udac sie do pobliskiego Rumteku. Zalatwiam formalnosci (na trek potrzebne sa jakies zezwolenia) i ide na postoj jeepow. Wsiadam do pierwszego lepszego, czekam az sie zapelni i juz po niecalych dwoch godzinach urozmaiconych gadka szmatka z jakims mnichem ruszamy w droge.

W Rumteku sa 2 klasztory czy jak to tak sie nazywa, jeden zwiedzam, drugi (do ktorego ow mnich sie udal na medytacje) tez bym zobaczyl, ale jest troche dalej i mi sie nie chce. Wcinam momo (taki tutejszy fastfood pierogowy), gadamy sobie z francuzami i zydowka o flakach i wodce i wracamy do Gangtoku.


Wcinam chowmain (taki tutejszy fastfood makaronowy) i ide po newsy w sprawie treku. Jedna parka odpadla, za to doszedl nowy koles, wiec zamiast 4 osob ida 3, ale cena na szczescie pozostaje ta sama. W moim hoteliku (gdzie w ramach wprawki przed wspinaczka wbiegam sobie pare razy dziennie na 5 pietro do mojego pokoju) jest jeszcze piatka polakow, ale zaden z nich nie reflektuje na 9-dniowy wypad.

Powrot do hotelu, cheese momos na kolacje (prawie jak ruskie pierogi tylko bez ziemniakow, za to polane wg uznania sosikiem pomidorowym lub chilli), gadka szmatka z tybetanka na deptaku, chwila netu w kafejce, w ktorej koles sobie brzdaka na gitarze ironow, the eagles itp i do wyra.

Przez najblizsze 9 dni (plus minus 8 ) bede off-line. … i kotwica w plecy, byle pogoda byla, bo w na razie w Kalimpongu i Gangtoku szalu z widoczkami nie ma…

Komentarze (0)

Notka umieszczona w kategoriach: Gangtok, Indie, Sikkim